Czy należy obawiać się oddawania czci Matce Bożej

Czy należy obawiać się oddawania czci Matce Bożej

Czy dwa przeciwstawne skutki mogą mieć tę samą przyczynę? Czy jeden i ten sam Duch Święty może wzbudzać jednocześnie miłość i niechęć do tej samej osoby?

Popatrzmy wpierw na słowa „Boskiej komedii”: „Dziewico Matko, Córo swego syna, Korna a w takiej u aniołów cenie, Ostojo, w której pokój się poczyna; (…) W tobie jest zbożność i w tobie wspaniałość, W tobie dobroci poryw miłosierny, W tobie wszelaka stworzeń doskonałość.” Tymi słowami uhonorował Dante tę, którą zwą też Matką Bożą, Matką Najświętszą, Niepokalanie Poczętą, Arką Przymierza, Bramą Niebieską, Królową Aniołów i dziesiątkami innych wezwań; tę, którą polska tradycja za wymową łacińską, nazywa Maryją.

Mam jednak w pamięci o tej samej kobiecie słowa zgoła odmienne, częściowo neutralne, ale też i mocno negatywne. Do neutralnych należy nauczanie o zwykłej kobiecie, zwanej Marią, pannie, która urodziła wpierw Syna Bogu, a potem inne dzieci Józefowi, żyła pobożnie, prawda!, ale nie nadzwyczajnie, skoro jej własny Syn właściwie odżegnuje się od niej publicznie, nazywając ją po prostu matką, zaś  braćmi tych, którzy słuchają Jego słów. Spośród wypowiedzi dalekich od neutralności, trudno mi zapomnieć o oskarżeniach głoszonych na kazaniach, jak to katolicy mają na ołtarzach demona (sic!), tego samego, którego w pewnym czasie nosił w klapie marynarki słynny polityk, pogańską boginię, której kult ściąga na nasz kraj gniew Boży, wszelkie nieszczęścia, wojny, rozbiory i uzależnienia. 

Słyszałam od osób, które były dla mnie autorytetami, że nie należy, a wręcz nie wolno tej zwykłej kobiety czcić, że właściwie to sam Chrystus przestrzega przed jej kultem, nazywając ją niewiastą w tych kilku skąpych wzmiankach o niej w Nowym Testamencie. Negowałam za nimi pojęcie „Zawsze Dziewicy”, bo przecież Ewangelia mówi wyraźnie o braciach Jezusa; uznawałam, że nieważne są słowa do Jana „Oto matka twoja”, że nie ma znaczenia ani obraz z Apokalipsy, ani jego związek z fragmentem z Księgi Rodzaju. Powtarzałam też, że katolicy ze zwykłej kobiety zrobili czwartą osobę Trójcy, czczą ją na równi z Bogiem, a co najgorsze, łamią Boże przykazanie, wytwarzając obrazy i rzeźby ją przedstawiające, czyli że, jak ujmuje to sam raport watykańskiego Sekretariatu z dialogu katolików i zielonoświątkowców, „pewne praktyki rzymskokatolickie dotyczące kultu Maryi są przesądne i bałwochwalcze.”

W moim życiu przyszedł czas, gdy na skutek różnych wydarzeń, wiara, wydawało się, zanikła. Pojawiła się trwająca wiele lat pustka, nad którą nie potrafiłam jednak przejść do porządku dziennego. Usiłowałam rozumowo zgłębiać prawdy i potrzebę wiary, zapoznawałam się z historią kościołów chrześcijańskich i innych systemów religijnych, z lekturą i mistyczną, i ateistyczną. Wbrew wpojonym poglądom, podobały mi się elementy katolickiego nauczania, jednak na samą myśl o konwersji na katolicyzm, pojawiał się irracjonalny lęk – nie możesz iść do tego Kościoła, bo przecież oni bałwochwalczo czczą Maryję. 

Ten niepokój trwał nawet wtedy, gdy zniknęła pustka co do istnienia Boga. Pewnego dnia, trochę zmęczona religijnymi rozmyślaniami, powiedziałam w myślach: „Boże, jeżeli jesteś, gdziekolwiek jesteś, jeżeli masz zamiar przywrócić mi wiarę, to proszę tylko o jedno, aby nie stało się to w godzinę śmierci mojej, bo nie chcę wierzyć ze strachu, ale odpowiednio wcześniej, póki jestem zdrowa psychicznie i fizycznie.” Nie minęło wiele czasu, gdy ze zdumieniem odkryłam, że pojawiła się pewność Jego obecności i zrozumienie celu życia człowieka. Na zaniknięcie niepokoju wobec czci okazywanej Matce Bożej musiałam jeszcze poczekać. Mimo uczestnictwa w mszach, długo nie byłam w stanie zmawiać różańca. Przez wiele miesięcy oswajałam się z „paciorkami”, odmawiając tylko koronkę do Miłosierdzia Bożego.

Po latach odkryłam, że nie tylko ja miałam podobne doświadczenie. Spotykałam byłych protestantów, a także katolików z grup charyzmatycznych, którzy odczuwali podobny niepokój, lęk i dystans. Próbowałam zrozumieć, co leży u podstaw niechęci do Matki Bożej, oraz zebrać argumenty, które takim, jak ja, przyniosłyby ukojenie. Z czasem znalazłam lub wypracowałam kilka takich, dzięki którym w końcu byłam w stanie zacytować bez obaw wersety 28 i 42 z pierwszego rozdziału Ewangelii św. Łukasza.

Wpierw zastanawiałam się, jak to się stało, że dopiero po kilkunastu wiekach istnienia chrześcijaństwa zanegowano tak radykalnie rozwój kultu Maryjnego. Wcześniejsza krytyka była marginalna, głównie skupiona na nadużyciach. Pierwsi protestanci nie podnosili tej kwestii, nawet jeżeli głosili ikonoklazm. Siedemdziesiąta piąta teza Lutra  przybita do drzwi wittenberskiej katedry głosiła: „Niedorzecznością jest twierdzenie, że przez odpust papieski rozgrzeszony jest nawet taki człowiek, który by - co przecież nie można sobie wyobrazić - zbezcześcił Matkę Bożą.” Do tej pory istnieją luterańskie parafie pod wezwaniem Maryi Panny. Moje dociekania pokazały, że tak silny opór wobec kultu Maryjnego pojawia się później, głównie w zborach ewangelikalnych, zielonoświątkowych, choć – co trzeba przyznać –w obecnych oficjalnych raportach z rozmów ekumenicznych jest on dyplomatycznie złagodzony: „Obcy jest Kościołowi [Zielonoświątkowemu] kult świętych, jak i kult maryjny, jako stojący w sprzeczności z drugim przykazaniem Dekalogu (Wj 20,4-6). Z punktu widzenia chrześcijaństwa nowotestamentowego, mariolatria narusza chrześcijańską zasadę oddawania czci wyłącznie Bogu.” Złagodzony ton wypowiedzi dotyczy jednak przedstawicieli umawiających się stron, nie zaś szeregowych członków zborów, z których ust nie raz słyszałam mocne negatywne wypowiedzi dotyczące różańca, ikony czy figurki Matki Bożej. 

Wbrew deklaracjom o przeżywaniu nadprzyrodzonych zjawisk, odczuć i uzdrowień w czasie modlitw i nabożeństw, wśród osób szczególnie niechętnych „mariolatrii” pojawia się zanik pewnego odczucia transcendencji. Wszystko, co wiąże się z wiarą, rozpatruje się wyłącznie przez pryzmat doczesności. Miłość bliźniego to troska o jego potrzeby doczesne, o zdrowie i dobrobyt. Stąd taki nacisk kładzie się na modlitwy o uzdrowienia i odrzuca się wartość cierpienia. Wieczność staje się udoskonalonym przedłużeniem teraźniejszości a Kościół –wspólnotą wierzących tu i teraz, która nie jest ciałem mistycznym, włączającym w siebie wszystkich wierzących niezależnie od tego, kiedy żyli: śmierć wyklucza wiernych z Kościoła aż do Sądu Ostatecznego. Asysta Ducha Świętego sprowadza się do dobrych odczuć. Niemożliwa jest realna obecność Chrystusa w Eucharystii i Jego ofiara podczas Mszy Świętej, bo przecież Jezus zmarł dwa tysiące lat temu, tylko raz. Niemożliwe jest życie zakonne kontemplacyjne, bo cóż może dać Bogu zamknięta w klasztorze mniszka? Pozostaje czysty aktywizm, czyli co możemy zrobić dla siebie nawzajem, z iloma osobami porozmawiać, ilu osobom wręczyć Nowy Testament albo ile organizacji charytatywnych i zborów założyć. A skoro nie ma obcowania świętych, to nie można się modlić za zmarłych, nie można prosić o wstawiennictwo świętych, „duchów sprawiedliwych, które już doszły celu”; skoro Kościół to tylko współcześni nam wierzący ludzie , to jakże doświadczać wstawiennictwa Matki Bożej, która przecież żyła tak dawno temu?

Kościół Katolicki głosi co innego. Skoro mogę poprosić o modlitwę swoich krewnych i znajomych, dlaczego nie miałbym prosić o modlitwę świętych? Przecież Bóg jest Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, Bogiem żywych a nie umarłych, Bogiem Matki swego Syna, Bogiem Apostołów, Męczenników i tysięcy wyznawców. Prośba o wstawiennictwo świętych jest wyznaniem wiary w to, że oni żyją. Dlatego też Kościół czeka na cud w procesie kanonizacyjnym, gdyż wierzy, że celem życia człowieka jest zjednoczenie z Bogiem i cud jest dowodem, że takie zjednoczenie po śmierci doczesnej nastąpiło. Konsekwentnie, i modlitwa o pośrednictwo Maryi nie oznacza tego pośrednictwa, które jest zarezerwowane dla Bożego Syna i Jego odkupieńczej Męki, ale prośbą, aby Matka dołączyła do naszych błagań. Kościół Katolicki widzi tę różnicę i jej przestrzega. Nie bez powodu w litaniach zwrot „zmiłuj się nad nami” jest zastrzeżony tylko przy wezwaniach do Osób Trójcy Świętej, a prośby skierowane do Najświętszej Maryi Panny i świętych zawsze są zwieńczane słowami „módl się/módlcie się za nami”. Czym te prośby różnią się od naszych apeli do bliskich nam osób „pomódlcie się za mnie, za znajomych, o pracę, o zdrowie, o rozwiązanie trudnych spraw”? 
Na temat obrazoburstwa napisano już wiele tomów. Patrzyłam kiedyś na zdjęcie mojej mamy, rozmyślając nad naszymi trudnymi relacjami i nad przykazaniem czci wobec rodziców. Przyszło mi do głowy pytanie: kogo czcił Pan Jezus? Czy nie nosiłby w portfelu zdjęcia własnej matki? Jak można zatem kochać Chrystusa i jednocześnie darzyć niechęcią osobę, którą On, twórca czwartego przykazania o czci rodziców, z pewnością kochał i czcił? Rozmyślałam nad zdaniami, które mówią, jak to „Jezus wrócił z nimi do Nazaretu i był im poddany”. Tak, On zechciał przyjść w ciele, mieć cielesną matkę, być jej poddanym i czcić ją, jak każdy pobożny człowiek.  Zastanowił mnie fragment opisujący pozdrowienie świętej Elżbiety.  Jako pierwsze padają tam słowa błogosławieństwa dla Maryi, a potem dla owocu Jej łona, a przecież ta kolejność nie oznacza, że Ewangelista Łukasz zachęca nas, abyśmy bardziej czcili Ją niż Jej Syna. Niemniej jednak – w tej samej scenie – Magnificat przepowiadają słuszną cześć, którą będzie od chrześcijan odbierać Matka Boga.. Skoro „błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia”, to dlaczego Maryja miałaby w kolejnych wiekach stać się w niektórych odłamach chrześcijaństwa Wielką Nieobecną, jak mówił Jan Paweł II? 

Termin Theotokos nie oznacza boskości Maryi z natury. Jest konsekwencją przyjęcia dogmatu o podwójnej naturze Chrystusa, w pełni Boga i w pełni człowieka. Pierwsi chrześcijanie rozumieli, że przez odebranie Maryi tytułu Matki Boga, negujemy tę podwójną naturę Jezusa Chrystusa. Również ikonografia Matki Bożej siedzącej na tronie jest dla nas zapowiedzią naszego przyszłego życia – „zwycięzcę posadzę na moim tronie”. Wszystkie jej tytuły można odnaleźć w listach apostolskich lub Objawieniu św. Jana jako wypełnienie proroctw dla Kościoła i zwykłych wiernych, idących za Chrystusem: „uczynię filarem w świątyni Boga”, „dam władzę nad poganami”, „w ciele swoim dopełniam braki udręk Chrystusowych”, „będziemy porwani w obłoki, w powietrze, na spotkanie Pana”. W porządku wieczności została na tronie posadzona przez swojego Syna. Jej wniebowzięcie jest zapowiedzią naszego wniebowzięcia – skoro przez wniebowstąpienie Pana Jezusa, Drugiej Osoby Trójcy o naturze boskiej i ludzkiej do nieba weszło Ciało Chrystusa, to i poszczególne Jego członki tam wejdą – i tylko nasze ograniczone rozumienie wieczności każde nam szukać daty i godziny, kiedy Ona tego przywileju dostąpiła. I gorszyć się tym mogą tylko ci, którzy zapominają, że Bóg nie jest Bogiem umarłych, którzy chcą tylko doczesnymi zmysłami badać odwieczne drogi Boże, którzy negują dziewictwo „ante partum, in partu i post partum”, choć jednocześnie są tak łakomi na cuda i sensacje, i którzy Mękę Chrystusa, centrum i cel historii świata i człowieka, widzą tylko jako wydarzenie tego i tego dnia w takim i takim roku, niemożliwą do powtórzenia w Ofierze Mszy Świętej.

W wizji Niewiasty z Apokalipsy rozpoznajemy określenia pasujące i do Maryi i do Kościoła. Może w tym podwójnym obrazie tkwi przyczyna niechęci protestantów do Maryi: odrzucenie łączności z Kościołem, musi skutkować utratą łączności z Jego Matką. Ona jest antycypacją Kościoła triumfującego. Jej wniebowzięcie, ukoronowanie jest zapowiedzią dla tych, co wypełniają wolę Boga. „Zwycięzcy dam zasiąść na moim tronie”. Gdy się umniejsza to, co Bóg uczynił Maryi, to umniejsza się to, co zechciał uczynić dla Kościoła i każdego z nas. Gdy odrzuca się Kościół, nieznośny staje się obraz Matki Kościoła.

Popularne posty z tego bloga

O Komunii na rękę i nie tylko

Resurrexit!

Przychodzi w nocy