O Komunii na rękę i nie tylko
W ostatnim czasie sprawy rodzinne i zawodowe odebrały
mi możliwość komentowania wydarzeń na bieżąco, ale choć parę słów...
Wpierw wspomnienie. W moim zborze raz na miesiąc,
czasem raz na parę miesięcy mieliśmy nabożeństwo zwane Wieczerzą. Praktyka była
taka, że w trakcie tego nabożeństwa, pastor odczytywał odnośny fragment z Pisma
Świętego, najczęściej z Listu do Koryntian, dzielił kupowany chleb z grubsza na
kilka części i podawał na tacy wiernym, a my odłamywaliśmy sobie po kawałeczku,
wyznając symboliczną obecność Pana Jezusa. Symboliczną, ponieważ po
nabożeństwie, chleb wieczerny znowu stawał się zwykłym chlebem, dzieci na ogół
dojadały resztki. Po latach dopiero zrozumiałam, dlaczego w kościołach
katolickich są te wyśmiewane przez niektórych ewangelików tabernakula, po co
jest puryfikacja naczyń, skąd taka a nie inna forma hostii; dowiadywałam się,
że melchizedek to nie tylko osoba, ale również przedmiot oraz jakie procedury
chronią to, co stało się Ciałem i Krwią. Stało się – nie w naszej wyobraźni,
nie na chwilę, niezależnie od postawy i wiary celebransa, o czym świadczą cuda
eucharystyczne, które na ogół miały miejsce, gdy kapłan doświadczał kryzysu
wiary. Stało się – i choć mój znajomy ateista wyśmiewa, że Bóg robi dwa cuda:
jedno polegające na przeistoczeniu, a drugie na ukryciu tego przeistoczenia, to
ujawnione w eucharystycznych cudach fragmenty ludzkiej tkanki, chyba zawsze
sercowej, poplamione krwią hostie i korporały dowodzą, że tak! On ma moc
przemiany wody w wino i wina w krew, chleba w chleby i chleba w ciało. I z
jakiegoś powodu nie zmusza nas do spożywania ludzkiego ciała i picia ludzkiej
krwi w sposób nieukryty. Domaga się wiary, że każdy kawałek hostii, duży czy
mały, staje się w pełni Ciałem Pana z duszą i bóstwem, a cudami wzmacnia wiarę
i udowadnia, że Ciało trwale pozostaje Ciałem nawet po skończonej mszy, tak jak
trwałe są relikwie tychże cudów.
W kontekście tej mojej historii szczególnie ciężko mi
zrozumieć obecny nacisk na komunię na rękę...
Na skutek gorszących dla mnie wezwań do przyjmowania
Komunii Świętej na rękę, szukałam informacji o tym, jak kształtowała się przez
wieki praktyka rozdawania Chleba Eucharystycznego. Wbrew rozgłaszanym
współcześnie argumentom, do pierwszych chrześcijan bardzo szybko docierało, z
jakim cudem mają do czynienia. Przed dotykaniem Świętego przestrzegali (tak na
stronach zachodnich tradycjonalistów, szukam potwierdzeń w dokumentach): święty
Sykstus (ok. 115) („Naczynia święte nie mogą być dotykane przez inne osoby niż
te konsekrowane Panu”), św. Eutychian (275-283) zakazał wiernym brać do ręki
Hostię Świętą; święty Bazyli Wielki, Doktor Kościoła (330-379) („Prawo do
przyjęcia Komunii Świętej do ręki jest dozwolone tylko w czasie prześladowań”)
uważał przyjmowanie Komunii do ręki za poważną winę; Synod w Saragossie (380)
ogłosił, a Synod w Toledo potwierdził zakaz przyjmowania Komunii Świętej
rękami; św. Leon Wielki (440-461) energicznie bronił i wymagał posłuszeństwa
praktyce udzielania Komunii Świętej na język wiernych; Synod w Rouen (650)
potępił Komunię Świętą do ręki, aby powstrzymać powszechne nadużycia, które
miały miejsce w wyniku tej praktyki, oraz jako zabezpieczenie przed
świętokradztwem; szósty sobór powszechny w Konstantynopolu (680-681) zakazał
wiernym brać do ręki Hostię, grożąc ekskomuniką.
A jeżeli w pierwszych wiekach nie było praktyki
przyjmowania Komunii do ust, to polecam też pod rozwagę, że w tych tak przez
niektórych ukochanych pierwszych wiekach, chrześcijanie nie mieli jeszcze nawet
Pisma Świętego i wśród prześladowań próbowali pojąć podstawowe dogmaty, Trójcę
Świętą i natury Chrystusa. Z goryczą polecam zatem zwolennikom pierwszych
wieków schowanie lub w inny sposób „pozbycie się” Pisma Świętego, oddanie
wszystkich rzeczy prywatnych, aby były wspólne i przeprowadzkę w miejsca, gdzie
zamiast kościołów są prześladowania na miarę Nerona czy innego Dioklecjana. I polecam powrót "do początków i korzeni" w ogródkach i na polach, tak, żeby zamiast drzew i owoców tacy zwolennicy mieli tylko nasiona i sadzonki.
Najciekawszym okazał się współczesny dokument Memoriale
Domini Pawła VI z roku 1969 (ten akurat powszechnie dostępny,
przytaczam in extenso):
„[W okresie okołosoborowym pojawiło się] pragnienie
powrotu do praktyki, w której chleb eucharystyczny jest rozdawany wiernemu na
rękę, który z kolei komunikuje się sam poprzez włożenie go do
ust. W pewnym społecznościach i miejscach obrzęd ten nawet wprowadzono bez
wcześniejszej zgody Stolicy Apostolskiej, a czasami nawet bez
odpowiedniego przygotowania wiernych.
Prawdą jest, że, zgodnie ze starożytnym zwyczajem,
kiedyś pozwalano wiernym brać poświęcony pokarm do rąk i osobiście kłaść go do
ust, a nawet, w najwcześniejszym okresie, nieść Najświętszy Sakrament z miejsca
celebracji, szczególnie w celu przyjęcia Jego jako Wiatyk, jeżeli mieli
cierpieć z powodu wyznawania wiary
Mimo wszystko, nakazy Kościoła i pisma Ojców Kościoła [czyli
znowu pierwsze wieki] dają obfite świadectwo wielkiej czci i roztropności
okazywanej Najświętszej Eucharystii (...) gdyż jest to ciało Chrystusa. (...)
Zwyczaj zanoszenia Eucharystii nieobecnym został wkrótce powierzony tylko
szafarzom wyświęconym, z tego względu, aby z większą uwagą okazywać cześć dla
Ciała Chrystusa, a także ze względu na potrzeby ludzi. W następnym czasie, po
dokładnym zbadaniu rozumienia tajemnicy Eucharystii, jej znaczenia i obecności
w niej Chrystusa, z uwagi na poczucie czci dla Najświętszego Sakramentu
i pokorę, której jego przyjmowanie wymaga, wprowadzono zwyczaj, iż sam
szafarz kładzie kawałek konsekrowanego chleba na języku komunikanta. Z punktu
widzenia całego współczesnego Kościoła, należy zachować ten sposób
rozdawania Komunii świętej, nie tylko dlatego, iż opiera się on na tradycji
wielu wieków, ale szczególnie dlatego, iż jest on oznaką czci wiernych
dla Eucharystii. Praktyka ta w żaden sposób nie umniejsza godności tych,
którzy przystępują do tego wielkiego sakramentu, a jest to część przygotowania
niezbędnego dla najbardziej owocnego przejęcia Ciała Pana. (...) Na dodatek,
ten sposób komunikowania, który należy teraz rozważać jako zwyczajowo nakazany,
daje lepsze zapewnienie, iż Komunia święta będzie rozdawana z odpowiednią
czcią, oprawą i godnością; że uniknie się jakiegokolwiek niebezpieczeństwa
sprofanowania Eucharystii (...)
A wreszcie, że szczególna ostrożność, jaką Kościół
zawsze nakazywał wobec najmniejszych nawet kawałków konsekrowanego chleba,
będzie zachowana (...) Po rozpatrzeniu spostrzeżeń i porad tych, którym „Duch
Święty powierzył urząd biskupa”, z uwagi na doniosłość sprawy i wagę
zaproponowanych argumentów, Najwyższy Pasterz postanawia, iż z dawna
przyjęty sposób rozdawania Komunii świętej wiernym nie powinien być zmieniony.
Stolica Apostolska, zatem, usilnie napomina biskupów,
kapłanów i wiernych, aby gorliwie przestrzegali tego prawa, ważnego i ponownie
potwierdzonego, zgodnie z osądem większości katolickich biskupów, w formie
zgodnej z obecnym rytem świętej liturgii, co jest niezbędne dla powszechnego
dobra Kościoła” (Kongregacja ds. Kultu Bożego, Instrukcja dotycząca Sposobu
Udzielania Komunii świętej, Memoriale Domini, Rzym, 29 maja 1969).
"...sam się komunikuje...", "nie
umniejsza godności..." Kto w ogóle podnosi taki problem, że położenie
Hostii na języku umniejsza czyjąkolwiek godność? Poza tym, jak można z jednej
strony kłaść nacisk na wspólnoty, globalne rodziny, dialogi, bratanie i chcieć
się „samemu komunikować” - przecież słowo communio etymologicznie
znaczy com + union, wspólne uczestnictwo, dzielenie się. Takie to odległe
skutki dialektyki - wszystko razem, ale to, co najważniejsze dla duszy osobno,
żeby nawet ten, kto konsekrował, miał w tej komunii jak najmniejszy
udział.
Interesujący jest również fragment Tomaszowej Summy
Teologicznej z Części 3, Zagadnienie 82 o Eucharystii: „Są trzy powody, dla
których rozdawnictwo Chrystusowego Ciała należy do kapłana. Po pierwsze, jak
wiemy, kapłan konsekruje Eucharystię z ramienia Chrystusa. Chrystus sam
konsekrował swe Ciało na Ostatniej Wieczerzy, podobnie też sam dawał je do
spożywania. Toteż zarówno konsekrowanie Ciała Chrystusa, jak i Jego
rozdawnictwo należy do kapłana. Po drugie, kapłan pełni rolę łącznika między
Bogiem a ludem. Toteż jak do niego należy ofiarowanie Bogu darów ludu, tak
też do niego należy przekazywanie ludowi darów uświęconych mocą
Bożą. Po trzecie, uszanowanie dla sakramentu Eucharystii wymaga, by dotykały
się go tylko przedmioty konsekrowane. Toteż konsekruje się korporał i kielich a
także ręce kapłana, ujmujące ten sakrament. Dlatego bez koniecznej
potrzeby nie godzi się dotykać tego sakramentu innym osobom, chyba
że domaga się tego podniesienie upuszczonej hostii lub jakaś inna konieczność.”
W ostatnich dniach słyszymy dookoła, że najważniejsza
jest miłość. Do kogo? Okazuje się, że do bliźniego, choć dałabym głowę, że
kiedyś uczono mnie, jakoby „będziesz miłował Pana Boga swego” było na pierwszym
miejscu. Najpierw jest miłość do Boga, bojaźń wobec Niego, szacunek do Jego
Ciała i ufność w Jego Opiekę nad nami. Prawdą jest, że miłość do niewidzialnego
Boga realizujemy w miłości do widzialnego człowieka, jednak w obecnej sytuacji,
gdy lekkomyślnie wzywa się wiernych do okazywania braku szacunku Eucharystii,
takie słowa: „Wierzymy, że Chrystus jest obecny w Komunii, ale wierzymy też, że
jest On obecny w każdym człowieku. Tak więc pójście na Mszę i przyjęcie Komunii
nie jest jedynym możliwym sposobem wyrażenia miłości do Boga i zjednoczenia się
z Nim. Kochać Go i próbować jednoczyć się z Nim możemy też poprzez troskę o drugiego
człowieka” stają się tylko zachętą do zamiany miejscami Boga i bliźniego. I co znaczy
umiejscowienie w jednym zdaniu informacji, że Chrystus jest obecny w Komunii i
w każdym człowieku? Czy mam każdego napotkanego człowieka adorować, jak Hostię?
Czym innym jest chęć traktowania każdego chorego, nędznego, upodlonego grzechem
człowieka z najwyższą ofiarnością, aż do poświęcenia życia, a czym innym
współczesne ubóstwienie człowieka, zaburzające priorytet pierwszego przykazania,
nauczanie o grzechu pierworodnym i o tym, że niektórzy ostatecznie Boga
odrzucają. I znowu gorąco zachęciłabym zwolenników niewłaściwej gloryfikacji
człowieka do lektury Dzienniczka świętej Faustyny, z jej ostrzeżeniami, wizjami
mąk, zapowiedziami kar i skargami Pana Jezusa na niewdzięcznych ludzi.
Dzienniczek to nie jest słodka historia, choć do najwyższej radości i słodyczy
wzywa.
Wracając do Komunii, Sekretarka Bożego Miłosierdzia,
która w wizjach widziała w kielichu Dzieciątko Jezus, zapisała w Dzienniczku
takie wydarzenie: „Dziś, kiedy przyjmowałam Komunię świętą, zauważyłam w puszce
żywą hostię, którą mi kapłan podał. Kiedy wróciłam na swoje miejsce zapytałam
Pana: «Dlaczego jedna hostia żywa? Przecież jesteś tak samo pod wszystkimi
postaciami żywy». Odpowiedział mi Jezus: «Tak jest. Pod wszystkimi postaciami
jestem ten sam, ale nie wszystkie dusze przyjmują Mnie z tak żywą wiarą, jak
ty... i dlatego nie mogę tak działać w duszach, jak w twojej duszy»." Nie
każdy przyjmuje z żywą wiarą... Nawet w zwykłych czasach. A teraz? Czy nie
widzimy czasem, jak niektórzy wyciągają rękę po Komunię ze zwykłej
ciekawości... Czy nie lepiej uczestniczyć duchowo niż dopuszczać do nawet
nieumyślnego "niebezpieczeństwa sprofanowania Eucharystii"? W moim odczuciu
lepiej, choć sama bez codziennej mszy cierpię, w końcu całe wieki wierni
przyjmowali Komunię tylko kilka razy w roku, aby Komunia nie spowszedniała.
A skoro jesteśmy przy Faustynie, to jeszcze jeden cytat
z Przewodnika Katolickiego: „Dr Adam Zylber towarzyszył przyszłej świętej w
chorobie, szukał możliwości leczenia. Pomagali sobie nawzajem: on uzdrawiał ją,
a ona uzdrawiała jego, gdy przychodził na tzw. duchowe rozmowy i prosił o
wyjaśnianie prawd wiary. Był świadkiem jej świętości. I uporu. Gdy męczyła ją
wysoka gorączka, wyjątkowo pozwalał na wstawanie z łóżka – „widziałem, jak idąc
do kaplicy, trzymała się muru”. Po raz ostatni widzieli się 17 września 1938 r.
na trzy tygodnie przed jej śmiercią. Spodziewając się, że więcej się nie
spotkają, poprosił pacjentkę o stojący przy jej łóżku obrazek św. Teresy
od Dzieciątka Jezus. S. Faustyna obiecała, że przyśle mu pamiątkę z klasztoru,
ale jemu zależało tylko na tym małym obrazku. Po śmierci s. Faustyny jedna ze
współsióstr pojechała na Prądnik do lekarza świętej. Wspominała później: „Będąc
u dyrektora w mieszkaniu, zauważyłam, że obrazek ten jest zawieszony nad
łóżkiem jego (…) synka. Zaniepokojona zapytałam o dezynfekcję obrazka, a na to
otrzymałam odpowiedź: O zarazę się nie boję, bo (…) s. Faustyna jest świętą, a
święci nie zarażają”. Oczywiście nie chcę namawiać do lekceważenia przepisów
sanitarnych, sama nie znoszę praktykantów fideizmu, ale trochę zaufania i
pokoju w morzu paniki na pewno nam się przyda, razem z wnioskami z życiorysów
świętego Alojzego Gonzagi czy błogosławionego Michała Czartoryskiego. Poza tym,
w przypadku zagrożenia śmiercią, wojny, zarazy, wierni powinni mieć dostęp do kapłanów,
do spowiedzi lub mieć udzieloną absolucję. Okazuje się, że właśnie w takiej
sytuacji, nie mają praktycznie dostępu do sakramentów.
Oddaj cesarzowi, co cesarskie... Władza, która miecz
nosi, może zakazać nam wychodzenia z domu w danym uzasadnionym celu. Nie jestem
w stanie jednak zrozumieć, jak duchownym przechodzi przez gardło zachęcanie do
nieprzychodzenia do kościoła na mszę. Bywają chwile, że trzeba milczeć, gdy
podjęcie decyzji okazałoby się zbyt gorszące. Niech władza zakazuje na mocy
swoich kompetencji, a duchowni milczą, bo wydawanie tego rodzaju apeli zupełnie
mija się z ich powołaniem. Gorliwość tych apeli, zamykanie niektórych kościołów
zanim władza wydała odpowiednie zarządzenia, ofukiwanie wiernych pod kościołami
(„po co tu przychodzicie? ile można mówić, że możecie nie przychodzić”) są dla
mnie porażające. Na marginesie, w mojej parafii są dwa miejsca na odprawianie
Eucharystii: duży kościół na kilkaset osób i mała kaplica z czasów budowy
kościoła dużego. Tak, tak, do obu księża z poczuciem wyższości wpuszczali
wpierw po pięćdziesiąt, teraz po pięć osób. Zaraz obok w dyskoncie pełno
ludzi... I tłumię w sobie pragnienie gorzkiej satysfakcji, gdy ci ludzie,
przyzwyczajeni do telewizji, niewyrzuceni ze sklepów, do kościoła nie wrócą.