Wierzę w świętych obcowanie

„Wy natomiast przystąpiliście do góry Syjon, do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach, do Boga, który sądzi wszystkich, do duchów sprawiedliwych, które już doszły do celu.” (Hbr 12:22-23)

Istnieją duchy sprawiedliwe, które już doszły celu – złączeni z Bogiem cieszą się radością wieczną. Cuda, których doświadczamy za pośrednictwem świętych, to właśnie potwierdzenie ich zjednoczenia z Bogiem, gdy mogą i „większe rzeczy czynić” mocą tej jedności. W uroczystość Wszystkich Świętych wspominamy ich nieraz bardzo heroiczną drogę, oddanie życia w męczeństwie lub wieloletniej pracy, wyrzeczenia, ukryte cierpienie. Na ogół nie żyli w świetle jupiterów, odporni na ludzkie pochwały, doświadczeni samotnością, niezrozumieniem, docenieni raczej po śmierci. Ich ukrycie i trudne doświadczenia przed dostąpieniem chwały, niech będą nam pociechą i źródłem ufności. I niech będzie nam pocieszeniem w naszych zmaganiach, że mamy w niebie uroczyste zebranie tych, którzy stale wstawiają się za nami. Kościół to nie tylko my, obecnie żyjący, walczący, oburzający się na wewnętrzne zdrady, to też ten święty tłum tych, którzy pokonali sami siebie, którzy kibicują nam i wypraszają Boże łaski.

I Kościół to też ci, którzy wkrótce do nich dołączą, którzy budowali swoje życie na dobrym fundamencie, choć ich dzieła obecnie próbowane są ogniem. Za nich módlmy się, aby po oczyszczającym ogniu Bożej świętości, dołączyli jak najszybciej do tego uroczystego zebrania. Z pewnością odwdzięczą się nam gorącą modlitwą.





A na marginesie – znalezione kilkanaście lat temu.

*****

Wychodzę z ciszy w hałas miasta.

W środku strumienia życia stoję.
Mam kilka chwil nim nurt znów porwie.
W górskie początki zwracam głowę,
rozpaczam przed morza spokojem.

Do źródeł życia kiedyś dotrę –
w moim początku jest mój koniec –
lecz jakże droga to okrężna!
Wolałabym już iść z powrotem,
podziwiać drogę, którą przeszłam.

Chwila minęła, dążyć muszę.
Zwolnić łez krople tu nie mogą.
By słodką wodą się nacieszyć,
bym w nurcie nie zgubiła siebie,
morza szum będzie mi przestrogą.

***

Z hałasu miasta wchodzę w ciszę.

Wędruję po umarłych mieście,
szukam nowych ulic i domów:
tu domy tych, co nigdy nie żyli,
tam domy tych, co żyć już nie chcieli.

Przy domach – ławki;
siadam, czytam wiersze,
pamięci - wpisy - poświęcenia,
rozpaczy - ślady - łez - żłobienia.

Morza - szum - liści w zniczach pachnie,
smętarz – choć dzień – uśpiony nocą.
Pochłania światło i chaos radości
alej porządek, linie proste.

Cmentarz niewielki drzewa chronią,
kamienni stróże toną w kwiatach.
Nocą, przy świeczkach litościwych,
drabiny w niebo wymierzone
rozpamiętują dawne lata.

Kamienne krzyże, liście, gwiazdy
nie połączyły w smutnym losie,
ciągle stanowią kamienie obrazy,
historie rozłamów, bogactwa dowody,
pomniki mody, nienawiści składy.

***

W moim rodzinnym kraju
Zosia – mądrości imię:
dźwięczy polonez słodki
w nuty niedawno ubrany (...)

W moim rodzinnym domu
Zosia – bolesne imię:
pustką, smutkiem i cieniem,
bólem świadomość dręczącym –
to ja, nie ona, istnieję.

Rozpaczy już lata minęły,
a czas nie przychodzi z pomocą,
wciąż noszę odejście jej w sobie,
zadumę nad własną niemocą.

***

Wychodzę z ciszy w hałas miasta.

Stukot tramwajów, jazgot ulic;
z kanałów w górę pędzą ludzie;
nocą utrwalam w błonach duszy
ciągi, strumienie, światła, łuki.

Uciekam w ciszę, ciemność, niebyt,
serce wystraszyć szumem morza;
odwlekam chwilę, gdy do przodu,
popchnie niechciany wiatr żywota.

***

Z hałasu miasta wchodzę w ciszę.

Cisza to dźwięki codzienności,
hałas to obcość nowych zdarzeń.
W ciszy przebywam, słucham rozmów,
zabawy ptaków, szeptów domu.
Siódma, dziesiąta, osiemnasta...
W ciszy się budzę, ciszę śnię,
ciszą jest każdy dzień tygodnia,
ciszą – wystrzały w Nowy Rok,
ciszą jest płacz ścinanej trawy,
upór silników w zimy brzasku.

Kiedyś pragnęłam życia zgiełku,
spotkań okrzyków, gwaru zmian,
dzisiaj lękliwie nasłuchuję
krzyku choroby, śmierci wrzasku.

***

Ogród Oliwny nie jest górą:
to dół, nad którym stanąć trzeba,
to przepaść, w którą strąca ręka,
co obiecała wziąć do nieba.

Nad wykopanym Getsemane
zaklęte ciała w czerń ubrane
płaczą nad tymi, co lepszego
świata zostają mieszkańcami.

Przez wiarę dół się górą staje,
przez wiarę przepaść w niebo zmienia,
przez wiarę czerń oznacza radość
świata, którego nigdzie nie ma...

Nie ma? Jest? Nie wiem. Znać nie mogę.
Zapalam światło czarnym grobom,
wierząc, że to żałobne światło
da mi gorczycy ziarnko nowe.

***

Obcy kształt domów, obce litery,
bezuczuciowe ciągną się szeregi.
Nocą, jak w lustrze, ciała niebłądzące
w zadumie patrzą na odbicia siebie.

Milczeniem muru złamana,
rozpacza matka za synem;
więzienie grobem się staje,
tylko pamięć jest światem, co żyje.

Tu obok siebie: Anka, Ula,
złączone swoich ojców łzami,
leżą spokojnie, nieświadome
burz, co ich bliskich zadręczały.

Płaczą dwie siostry rozpaczliwie
za tymi, co nie pochowani,
co w piekle wojen umierali,
po złej lub dobrej stronie stali.
Ciała nie znajdą nieba grobu,
ciał ich nie ma...

Ławka kolejna –
punkt widokowy
na Ostateczną Pustelnię.
Drzewa olbrzymie –
znać, że tutaj dusza
jakaś ogromna drzemie.

***

Spoglądam w górę –
miliony pielgrzymów
znaczą na niebie drogę.
Czy tam zostaną
czy w innej postaci
spotkam ich kiedyś?
na ziemi?

Żniwa skończone!
Ich czas już w pamięci.
Zbyt szybko rośnie
prachleb z miękkiej gleby,
szybko odchodzą wieki.

Zbieram owoce
cudzego cierpienia,
by doskonalić siebie.
Szukam klejnotów
zwątpień i upadków,
szlachetnym węglem
szlifuję siebie –

boli...

Za tę chwileczkę zatrzymania...
potrzebnie żyłaś,
siostro nieznana.

Popularne posty z tego bloga

O Komunii na rękę i nie tylko

Resurrexit!

Przychodzi w nocy